Wieczór. Okryci ziemską skorupą umarli z wolna toczą codzienną trasą ziemskie koło i nie burzy im spokoju zaćmienie, asteroida ani rozprysła w proch supernowa. Ich kości plami pleśń, a komórki szpiku krucho kamienieją. Umarli o palcach w oplocie korzeni toczą koło, w całkowitej jedni z Tutem i Agamemnonem, z nasieniem i z tym, co nienarodzone.
Już odeszli. Uciekli, wygnani w śmierć lub na obczyznę, straceni, zgubieni. Słońce i wiatr wciąż wędrują nad ową krainą, aby palić i kołysać drzewa, trawy. Żaden awatar, potomek ni ślad nie pozostał po tym ludzie. Na ustach obcej rasy, która dziś tam mieszka, jego imiona są mitem, legendą, prochem.
Już odeszli. Uciekli, wygnani w śmierć lub na obczyznę, straceni, zgubieni. Słońce i wiatr wciąż wędrują nad ową krainą, aby palić i kołysać drzewa, trawy. Żaden awatar, potomek ni ślad nie pozostał po tym ludzie. Na ustach obcej rasy, która dziś tam mieszka, jego imiona są mitem, legendą, prochem.
Strażnik sadu / The Orchard Keeper